Garfield – Peter Hewitt

Musiało się to stać – perypetie najbardziej leniwego kota wszechczasów, rudego Garfielda, trafiły na ekran. Z przykrością muszę powiedzieć – niestety. Mogło być tak interesująco. Wygląd komputerowo wygenerowanego kocura zastanawiał wszystkich zwolenników lasagne. Wygląd się udał, to jest bezsprzeczne. Gorzej z resztą. Garfield, wiodąc słodkie życie pod opieką Johna czuje się jak u pana boga za piecem. Niczego mu nie brakuje. Aż pewnego dnia wszystko wali się na głowę – wstydliwy właściciel przynosi do domu psa. Pozycja Garfielda, pępka świata, w którym żyje, jest poważnie zagrożona. Postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i zaprowadzić porządek. Nie wyszło. Miało być śmiesznie, jak w przypadku super-bajki. A niestety nie jest. Gagi filmowego Garfielda ustępują temu kreskowemu przez cały seans. Poza jedną sceną nie ma dosłownie ani jednego momentu, który rozśmieszyłby dorosłego widza. Ani jednego! Podczas gdy bajka pękała od leniwych, cynicznych uwag, w filmie wszystkie śmieszne momenty zostały zrównane do poziomu szkoły podstawowej, czyli do odbiorców, dla których twórcy przeznaczyli film. Zapomnieli o dorosłych. Wstyd!

Powiązane:

Wszelkie prawa zastrzeżone - 2008 - 2010. Strona porusza tematykę stacji radiowych i muzyki, która jest tam prezentowana słuchaczom.