Matrix: Rewolucje – reż. Andy i Larry Wachowscy

Finał trylogii naszych czasów. Myślące, choć bezuczuciowe maszyny docierają do ostatniego bastionu ludzkości, Zionu, by całkowicie zapanować nad Ziemią. A ludzi wykorzystując jako baterie. Rozpoczynają się rozpaczliwe przygotowania do ostatecznego starcia z maszynami, choć z góry przesądzone. Ostatnią nadzieję Morfeusz całkowicie pokłada w Neo. Niestety, tylko on. A agent Smith skutecznie opanowuje cały Matrix. Katastrofa. Ze świetnego, klimatycznego cyber-punkowego obrazu pozostał już tylko efekciarski bełkot. Tym razem akcja wychodzi niemal całkowicie z Matrixa, byśmy mogli śledzić dwie finałowe batalie – maszyn z ludźmi oraz Neo z powielonym w nieskończoność agentem Smithem. Czyli oczywistość, na jaką czekał każdy. Pierwsza wyszła, rzecz jasna, efektownie i wystrzałowo. Inaczej nie mogło być, bo na tym się wybił ten cykl. Gorzej z drugim. Walka Neo ze Smithem w deszczowych przestworzach, między budynkami zasmithowanego miasta, była zwyczajnie kiczowata. Ciosy niczym uderzenie bomby wodorowej nie robią nawet najmniejszego wrażenia na okularach jednego i drugiego. Kicz. W dodatku finał z happy-endem, ale nie do końca chyba Wachowscy mieli pomysł jak to zakończyć. Po prostu Matrix zawiesił się jak Windows.

Powiązane:

Wszelkie prawa zastrzeżone - 2008 - 2010. Strona porusza tematykę stacji radiowych i muzyki, która jest tam prezentowana słuchaczom.